Ingarden – z perspektywy pół wieku
W tym roku mija pół wieku od śmierci wybitnego filozofa polskiego Romana Ingardena. Myśliciel ten zyskał międzynarodową rangę i sławę, co w świecie filozofii polskiej czyni go postacią dość wyjątkową.
W dziejach naszej kultury można spotkać, co prawda, świetne umysły, ale zjawisk o wymiarze europejskim było niewiele. Niewątpliwie można do nich zaliczyć twórców renesansowych Jana Ostroroga, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, myśliciela społecznego równego Machiavellemu, czy Bodinowi, czy też Sebastiana Petrycego, najwybitniejszego ówczesnego znawcy i komentatora Arystotelesa. Jak widać, wszyscy oni reprezentowali tylko ograniczone dziedziny myśli ludzkiej i nie wyróżnili się na głównym szlaku rozwoju filozofii europejskiej. Z kolei Mikołaj Kopernik, który wpłynął w sposób decydujący zarówno na teorię poznania, jak i ontologię – wszak właśnie jeden z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych filozofów, Immanuel Kant, określił jego dokonaanie mianem „przewrotu kopernikańskiego” – nie był jednak filozofem sensu stricto.
Ograniczone znaczenie miała również myśl społeczna arian (zwanych „braćmi polskimi”), choć oddziałali na Locke’a i na filozofię Oświecenia. To samo można powiedzieć o wybitnych, ale tylko w skali lokalnej, myslicielach polskiego Oświecenia, Hugonie Kołłątaju i Stanisławie Staszicu, a nawet – o braciach Śniadeckich.
Dopiero na początku XX wieku, na progu niepodległości, pojawił się na uniwersytecie lwowskim krąg filozofów i matematyków, z których kilku, zwłaszcza Franciszek Leśniewski i Alfred Tarski zdobyli światowy sukces i rozgłos, podobnie jak genialni matematycy: Stefan Banach i Hugo Steinhaus. Albowiem właśnie matematyka i logika były specjalnością lwowskiej szkoły filozoficznej, spokrewnionej i współpracującej z logikami Koła Wiedeńskiego na czele z Rudolfem Carnapem.
Nawet jej twórca, Kazimierz Twardowski, nie zdołał się przebić do głównego nurtu filozofii europejskiej. Podobnie jego wychowankowie: twórca kierunku reistycznego Tadeusz Kotarbiński, filozof społeczny i socjolog Stanisław Ossowski, logik Kazimierz Ajdukiewicz i wielu innych. Byli dla świata albo malo atrakcyjni, albo nazbyt wąsko specjalistyczni, albo za mało oryginalni i pozbawieni dostatecznie żywych, intelektualnych związków z międzynarodowym mainstreamem filozoficznym.
Można powiedzieć, że z tego lokalnego kręgu – poza wspomnianymi matematykami i kilkoma logikami – zdołał wyjść jedynie Roman Ingarden (1893-1970). Urodził się w Krakowie w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Już w latach szkolnych dał się poznać jako młodzieniec niezwykle i wszechstronnie utalentowany, obdarzony przy tym wysokimi ambicjami i ogromną pasją poznawczą.
W liceum był prymusem zarówno w zakresie przedmiotów ścisłych, jak i humanistycznych, choć skłaniał się wówczas ku tym drugim. Najbardziej oddziaływała nań muzyka – w 1909 r. ukończył klasę skrzypiec w Konserwatorium Polskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie – i poezja. Pragnął zostać poetą. Pisał wiersze i tłumaczył Rilkego.
Ostatecznie zdecydował się studiować filozofię i matematykę. Mimo że kierunki te – o czym była mowa wyżej – królowały wówczas na uniwersytecie lwowskim, nie dały jednak satysfakcji młodemu Ingardenowi. Postanowił studiować dalej za granicą. Profesor Kazimierz Twardowski – aczkolwiek mógł się czuć zawiedziony decyzją wybitnie uzdolnionego młodzieńca – przyjął ją z godnością i przekonał go do wyboru Getyngi. Ingarden rozpoczął tam studia – filozoficzne i matematyczne – w 1913 roku. Miał wówczas 20 lat i zetknął się po raz pierwszy z fenomenologią.
Fenomenologia to ważny kierunek w rozwoju filozofii, który kształtował się od początku XX wieku w kontekście – i zasadniczo w opozycji – do amerykańskiego pragmatyzmu, francuskiego bergsonizmu, a także różnych odmian marksizmu, pozytywizmu, czy wreszcie psychologizmu jako nurtu znajdującego się u podstaw metodologicznych wielu szkół stricte filozoficznych.
Rdzeń fenomenologii, zbudowany przez jej głównego twórcę, stanowiły ontologia i teoria poznania. Husserl wyszedł z założenia, że filozofia musi być oparta na pewnych i niepodważalnych fundamentach naukowych. Sądził, że należy je stworzyć, gdyż żadna dotychczasowa nauka ich nie dostarcza. Miała to uczynić właśnie fenomenologia. Podstawowa jej idea i intencja nawiązywała po kilku wiekach do Kartezjusza, który chciał oprzeć całą wiedzę na niewzruszonych, oczywistych, apriorycznych podstawach. Temu miała również służyć analiza fenomenologiczna mająca za przedmiot nie same zjawiska, lecz ich istotę. Analiza taka – redukująca wszystko, co wątpliwe w drodze do prawdy oczywistej – prowadziła ostatecznie do idealizmu. Nawiasem mówiąc, w tym punkcie rozeszły się drogi Husserla i Ingardena, który trwał na gruncie realizmu.
Ingarden zapoznał się z nowym kierunkiem na atrakcyjnych wykładach Adolfa Reinacha, ale w drugim semestrze uczęszczał już na seminarium faktycznego twórcy fenomenologii, „papieża” nowego kierunku, Edmunda Husserla, który również dzisiaj jest uważany za jednego z najwybitniejszych filozofów XX wieku. Tak wysoką ocenę uzasadnia legendarna inteligencja autora Logische Untersuhungen, jego niezwykła pasja poznawcza, znajdująca dopełnienia w niespożytej energii twórczej i zdolności dogłębnej systematycznej analizy wszelkich problemów. Równie duże znaczenie dla rangi filozofa ma siła oddziaływania jego koncepcji, stworzenie szkoły, która wpłynęła na dalszy rozwój współczesnej filozofii. Wszak w kręgu fenomenologii kształtowała się myśl Martina Heideggera, który z kolei patronował jakże modnemu egzystencjlizmowi etc.
Także w przypadku Ingardena wpływ Husserla był najistotniejszy. Pod kierunkiem mędrca z Getyngi młody przybysz ze Lwowa przygotował i obronił swą rozprawę doktorską poświęconą jednemu z aspektów filozofii Bergsona.
Wszystkie te zdarzenia w życiu Ingardena: dojrzewanie intelektualne, studia uniwersyteckie zakończone doktoratem obronionym w 1918 roku działy się – jak widzimy – w latach I wojny światowej. Straszliwej wojny, w której zawalił się stary świat, która przyniosła rozpad Monarchii Habsburskiej i niepodległość Polski. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że te wielkie dziejowe wypadki znajdowały się jakby poza biografią Ingardena. Do 1916 roku studiował w Getyndze (z kilkumiesięczną przerwą na pobyt i studia w Wiedniu), potem aż do końca tego okresu mieszkał we Fryburgu. Tam poznał Edith Stein, wówczas wybitnie zdolną uczennicę Husserla, później – po fascynującym życiu – świętą Kościoła katolickiego i jedną z najbardziej emblematycznych postaci dwudziestowiecznego chrześcijaństwa. Znajomość ta rozwinęła się w swego rodzaju intelektualną przyjaźń, która znalazła odbicie w ich korespondencji (zachowały się tylko listy Edith Stein).
Ingarden już wówczas, nie porzucając głównych założeń metody fenomenologicznej, zachowując estymę dla geniuszu Husserla, zaczął się od niego oddalać. Wypracowywanej przez niego transcendentalnej odmiany fenomenologii próbował, jak już wspomniałem, przeciwstawić wersję realistyczną.
Po kilkuletnim pobycie w Niemczech, a także w Wiedniu i Fryburgu, a więc w strefie języka niemieckiego, w którym pisał swe prace filozoficzne, Ingarden powrócił do Polski, która po 123 latach niewoli właśnie odzyskała niepodległość. Tutaj jego błyskotliwa kariera naukowa zostala na kilka lat zahamowana. Zarabiał na życie jako nauczyciel domowy w hrabiowskim domu Tarnowskich, potem pracował w szkołach w Lublinie, Warszawie i Toruniu. Właśnie w Toruniu ogromnym nakładem sił napisał swą rozprawę habilitacyjną. Powstała ona w języku polskim (później miał zamiar pisać wyłącznie w języku ojczystym na znak protestu przeciw zbrodniom wojennym Niemców), ale sam przełożył ją jednak na niemiecki i wydał w Niemczech, gdyż w ojczyźnie nie miał wówczas takich możliwości.
Postanowił przenieść się do Lwowa, miasta swej wczesnej młodości. Na tamtejszym uniwersytecie prowadził zajęcia ze studentami, ale w dalszym ciągu musiał równocześnie pracować w gimnazjum, gdyż katedry uniwersyteckiej mu nie przyznano. Mimo że był już przez koryfeuszy filozofii europejskiej uważany za jednego z najwybitniejszych filozofów polskich. Mimo że sam Husserl udzielił mu poparcia. Twórca fenomenologii próbował interweniować w tej sprawie po ponownym bliższym kontakcie z Ingardenem, kiedy ten przebywał w latach 1927-28 w Paryżu i Fryburgu i tam – nawiasem mówiąc – poznał osobiście Heideggera i zacieśnił swą znajomość z Edith Stein. Pracował wówczas nad dziełem, które przyniosło mu międzynarodową sławę i niespodziewanie okazalo się później jego opus vitae. Ukazało się w 1931 roku pt. Das literarische Kunstwerk i było oryginalną pełną ontologią dzieła literackiego, utrzymaną w duchu fenomenologii realistycznej, a więc – zwróconej przeciwko transcendentalnej koncepcji Husserla.
W największym skrócie i nieuniknionym uproszczeniu można powiedzieć, że wypracowana przez Ingardena fenomenologiczna koncepcja dzieła literackiego ujmowała je jako twór zbudowany z 4 warstw:
- brzmień słownych (także tych wyższego rzędu);
- jednostek znaczeniowych (słowa i zdania);
- uschematyzowanych wyglądów, dzięki którym pojawiają się przedmioty przedstawione;
- świata przedstawionego.
Do istoty dzieła literackiego należy również jego temporalność, czyli ujawnianie się poprzez lekturę w następstwie czasowym.
Tym razem Rada Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Lwowskiego nie mogła już – choćby w trosce o własną powagę i renomę – odrzucić starań Ingardena o katedrę. Przyznano mu ją jeszcze w tym samym 1931 roku, ale zatwiedzono dopiero dwa lata później. Tymczasem sława polskiego fenomenologa szybko rosła i zataczała coraz szersze kręgi. Mógł już odejść z gimnazjum i poświęcić się wyłącznie pracy naukowej oraz dydaktyce uniwersyteckiej. W międzynarodowych kongresach filozoficznych, konferencjach i seminariach uczestniczył już jako wybitny autorytet. W momencie gwałtownego rozwoju jego kariery naukowej nastąpił dramatyczny zwrot spowodowany wybuchem II wojny światowej. Osiadł wówczas znowu we Lwowie, gdzie przez kilka miesięcy pracował w Katedrze Germanistyki, a potem uczył matematyki w Technicznej Szkole Zawodowej.
Przez kilka lat uczestniczył również w tajnym nauczaniu, co było aktem odwagi i patriotyzmu i groziło śmiercią z rąk okupantów. Grupa profesorów ze Lwowa i Krakowa padła ich ofiarą. Ingarden ocalał i w 1945 roku przeniósł się do wolnego już Krakowa.
Warto zaznaczyć, że w niezmiernie trudnych warunkach wojennych znajdował czas i energię, by pracować wytrwale nad wielkim dziełem zatytułowanym Spór o istnienie świata. Nie zdołał go dopracować do końca, ale i w takiej niekompletnej postaci jest to podstawowe dzieło fenomenologii realistycznej, które zachowało moc inspiracyjną po dziś dzień i wciąż wzbudza zainteresowanie filozofów w różnych krajach.
W pierwszych latach po wojnie, dopóki Polska nie znalazła się jeszcze w kleszczach dogmatyzmu i terroru stalinowskiego, Ingarden kontynuował swą pracę naukową, związawszy się – po namyśle – z Uniwersytetem Jagiellońskim. Intensywnie pracował, często jeździł za granicę na konferencje i kongresy filozoficzne. W 1949 roku został członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Umiejętności. Wydał też pierwsze dwa tomy swego dzieła Spór o istnienie świata, w którym chciał zawrzeć pełną koncepcję fenomenologii realistycznej od strony ontologii i również teorii poznania. Jak widać, konsekwentnie trwał przy teorii opozycyjnej wobec idealistycznej koncepcji Husserla.
W 1950 roku, w konsekwencji zmiany sytuacji politycznej, zmuszono go do urlopu, zakazano również pisania prac o charakterze fenomenologicznym pod zarzutem krzewienia w nich poglądów … idealistycznych!
Wrócił do dawnej działalności w pamiętnym roku 1956, aczkolwiek również w okresie przymusowego zakazu zdołał przetłumaczyć Krytykę czystego rozumu Kanta (z którym w kilku zasadniczych kwestiach nie zgadzał się jako filozof), nie zaprzestał też pisać z myślą o lepszych czasach. Za takie lepsze czasy trzeba uznać lata odwilży po 1956 roku.
Ten okres sprzyjającej atmosfery politycznej i kulturalnej, w którym jako uznana wielkość filozoficzna podróżował z wykładami i odczytami po całym zachodnim świecie, włącznie ze Stanami Zjednoczonymi, zasadniczo trwał do 1963 roku, w którym Ingarden przeszedł na emeryturę.
Potem zostalo mu jeszcze siedem „tłustych” lat” życia, w których zachowywał dawniejszą aktywność twórczą i inwencję. W tym okresie pracował zwłaszcza nad dwoma monumentalnymi dziełami: fenomenologiczną teorią estetyki (ukazała się w trzech tomach) oraz wspomnianym już Sporem o istnienie świata. Praktycznie nie chorował, ale w czerwcu 1970 roku, nazajutrz po jego pieszej wyprawie w góry, serce odmówiło mu posłuszeństwa.
Tak w wielkim skrócie można przedstawić drogę życiową wielkiego filozofa.
Przyszło mu żyć w stuleciu, które przyniosło niewyobrażalny postęp w różnych dziedzinach życia, zawieralo w milionowych przypadkach chwile osobistego szczęścia, ale zapisalo się w historii naszej części świata również jako okres obfitujący w wojny światowe i lokalne konflikty, w masowe morderstwa i grozę totalitarnego terroru.
W takich okolicznościach los oszczędził Ingardenowi wyjątkowych dramatów i cierpień, choć dostarczał także – jak tylu innym współczesnym mu ludziom – różnych nieszczęść i kłopotów. Był to żywot klerka, intelektualisty, który szlachetnie, pracowicie, nawet ofiarnie przeżył swoje dni, ale starał się nie angażować politycznie, nie szukał heroizmu jako osobistego świadectwa i celu swej egzystencji.
Pod tym względem interesująca – choć może zaskakująca – mogłaby być paralela Ingarden-Lukács. Byli niemalże rówieśnikami, przyszli na świat w odstępie kilku lat w zamożnych rodzinach mieszczańskich. Wzrastali w świecie Monarchii Habsburskiej, wcześnie ujawnili wybitne talenty intelektualne. Obaj wybrali filozoficzną drogę kariery, kształcili się w niemieckim środowisku akademickim i pisali głównie po niemiecku, co ułatwiło im karierę w wymiarze międzynarodowym. Jako filozofów łączyło ich także to, że odważnie odchodzili od kanonicznych wersji kierunków, które uprawiali, że uzupełnili je teoriami estetyki, że zajmowali się twórczo – aczkolwiek w diametralnie odmienny sposób – literaturą. Obaj byli też aktywni do ostatniej chwili, pracując do końca nad swymi (przynajmniej w założeniu) dziełami życia. Obydwa te dzieła dotyczyły ontologii (Spór o istnienie świata versus Ontologia bytu społecznego).
To, co różniło ich zasadniczo, wynikało z ich postawy życiowej. O modus vivendi Ingardena była mowa wyżej. Z kolei droga życiowa Lukácsa była nie tylko „drogą do Marxa”, jak sam to określił w odniesieniu do swej młodości, ale też – zgodnie ze słynną tezą tegoż Marxa – drogą wiodącą do zmieniania świata. Brał aktywnie udział we wszelkich wojnach i rewolucjach, także w walkach o władzę i intrygach partyjnych, często po stronie zła.
Autor: Jerzy Snopek, Ambasador RP, Budapeszt
Zdjęcie: Stanisław Ignacy Witkiewicz: Roman Ingarden, 1937
Artykuł po węgiersku: https://www.magyarhirlap.hu/kultura/20201230-ingarden-fel-evszazad-tavlatabol