5 sierpnia (piątek) — 16 września 2016 r. (piątek), godz. 17.00
Lengyel Intézet, 1065 Budapest, Nagymező u. 15.
Ryszard Kaja o Ryszardzie Kai
Żarłok, zawsze głodny nowych smaków włóczykij włóczący się po świecie, o nieposkromionej ciekawości. Zawsze podróżujący opłotkami, często pod prąd utartym szlakom, który koniecznie musi zobaczyć co jest za kolejnym narożnikiem.
Urodzony w 16 stycznia w Międzynarodowy Dzień Pikantnych Potraw, w 1962 r., w Poznaniu. Wychowywał się w domu pełnym kolorów. Malowaniem zarazili go rodzice, a farby były wszędzie . Matka była ceramiczką i malowała wielkopolskie pejzaże, w których leczyła swój smutek, ojciec Zbigniew Kaja był znanym, lubianym plakacistą, przednim drzeworytnikiem, świetnym grafikiem.
Zawsze chciał być ornitologiem, siedzieć w szuwarach, obserwować ptaki i słuchać ich świergotu, ale w ostatniej chwili zdecydował się na studia malarskie na poznańskiej PWSSP (dzisiejszy UA), gdzie wielkiej miłości do malowania nauczył go prof. Norbert Skupniewicz.
Teraz mieszka we Wrocławiu, gdzie przygnała go miłość i gdzie stworzył dom pełen szpargałów, wspomnień i szczęśliwości. Czasami smutas, a czasem wesołek.
Mieszczanin, ba! mieszczuch, ma w domu kapcie i kawę w wolsztyńskiej filiżance, i popielniczkę kryształową. Na pohybel modzie wciąż nałogowy palacz. Nie ma samochodu, telewizora i telefonu z przesuwanymi obrazkami, przy spodniach woli guziki od błyskawicznego zamka. Kolekcjonuje minione dni, skrupulatnie wymalowane w Dzienniku jego codzienności, wspomnienia, które obsesyjnie chce uchronić przed zapomnieniem. Zbiera też stare zdjęcia, w których zatrzymał się czas i przedmioty ze swej przeszłości.
W parzyste dni niewyobrażalny śpioch, potrafi przespać całą dobę, w nieparzyste ogarnięty pasją pracoholik, Śpieszy się powoli.
Po studiach Ryszard Kaja został przez przypadek porwany przez Teatr – i zakochał się w świecie Sceny i osiadł w Łodzi, gdzie wkrótce został głównym scenografem. Później pojechał do Szczecina a potem na wiele lat wrócił do Poznania, gdzie pracował w Teatrze Wielkim w Poznaniu i w Muzeum Narodowym.
Zrealizował chyba ze 200 scenografii głównie operowych i baletowych, ale także sporo prac do dramatu i sporadycznie do filmu, także animowanego. Zdecydowanie woli projektować kostiumy niż dekoracje. Otrzymał kilka nagród za swe prace w teatrze.
Nagle, będąc u szczytu popularności uciekając przed niebezpieczeństwem rutyny zdecydował się odejść z teatru. Spróbował swych sił jako dekorator wnętrz ale w końcu postanowił sprawdzić się jako twórca plakatów i ta przygoda trwa do dzisiaj, chociaż nie uważa się za plakacistę.
Obok klasycznych plakatów, większość jego projektów dotyczy wydarzeń kulturalnych, festiwali, spektakli, wystaw. Lubi pracować seriami: powstaje seria plakatów poświęconych kuriozom kinematografii , ale też od kilku lat tworzy wielką serię plakatów „Polska” dla wrocławskiej Galerii Plakatu Polskiego. Są nie tylko przewodnikiem po kraju, ale także po jego duszy, po jego kulturze, to też zabawa w historię estetyki plakatu polskiego oraz zakodowany bedeker prywatnych wspomnień.
Powoli rozpoczyna się trzeci etap jego działalności artystycznej. Ostatnio coraz więcej czasu poświęca monotypii i rysunkowi, w których stara się oswoić otaczający go świat jego codzienności. Miłośnik ofiolitów, kotów i pomidorowej. Lubi rzeczy proste, zwykłe, niezakłamane i nieskomplikowane. Woli stare ciuchcie gdzie można otwierać okna i obserwować krajobraz niż sterylne puszki nowoczesnych pociągów. Jest ostentacyjnie niemodny, z uporem podąża własną, ścieżką, reżyserując własny spektakl skonstruowany z serii mikroscenek wyciąganych przez sztukmistrza jedna po drugiej niczym kolorowe króliki z melonika. Jego dom to rekwizytornia, scenę zagracają spiętrzone ulubione przedmioty i plakatowe symbole minionego czasu. Ogromną czułością darzy bohaterów swojego malarskiego spektaklu: Panów w melonikach, Leszka w okularach, lekko tłustawą sprzedawczynię ze sklepu z ptasimi piórami i tę roześmianą z garmażeryjnego, opasłe Anioły, lubieżne Dziewice i rozmarzonych Grajków. A także Kiciora z Warnowa, Sułtańską Kicię, co uciekła sołtysowi, Ciotkę Józkę, oddalających się Bratanków, rozkochane Melomanki, grubiańskich Bywalców budki z piwem o wytatuowanych sercach i Wszystkich Świętych, których poznał podczas swojej włóczęgi z dnia do następnego.
Pełnymi garściami czerpie z niewyszukanej tandety, karmi się sztuką naiwną i kiczem, szukając odczuć prawdziwszych, gdzie kocha się na zabój, a cierpi do utraty tchu. Z dystansem i wymownym milczeniem opowiada o gorzkiej szczęśliwości, kolorowej szarej dzisiejszości. Wszystko co małe w jego pracach ogromnieje, co blade – nabiera koloru, zieleń staje się krwista, cisza głośna, co smutne – bawi, co zabawne – zmusza do refleksji. To przenikanie się wszystkiego staje się charakterystyczną cechą jego twórczości.